wziął jakie podejrzenia? Byłaby to niepowetowana strata. Podobna sposobność nie nadarza się codzień...
Pan Onufry śledził z uwagą wskazówki zegara.
— Oto już szósta, dziesięć minut po szóstej, kwadrans, w pół do siódmej. Były komornik zaczynał się niecierpliwić.
W tej chwili zaturkotała dorożka...
Jeszcze dwie minuty — do drzwi zadwoniono. Wreszcie wprowadzony przez starą służącą, która odebrała odpowiednie instrukcje wszedł do gabinetu Jastrzębski.
Pan Onufry zmierzył oczyma tę wysoką postać o rysach wybitniejących energią... Twarz podobała mu się.
— To człowiek, z którym można gadać! — rzekł sam do siebie.
Tymczasem Jastrzębski ze zdziwieniem rozglądał się po pokoju.
— Czy pan Leszcz? — zapytał wreszcie, podnosząc do oczów karteczkę, doręczona mu u Mendscheina.
— Tak, ja sam...
— Miał tutaj być pan Salomon Mondschein? — pytał dalej Jastrzębski.
— Będzie... będzie w tej chwili. Niech pan siada.
Jastrzębski zajął miejsce przy biurku; Onufry przyglądał mu się jeszcze przez chwilę.
— Spóźnia się Salomon... rzekł wreszcie, jak gdyby sam do siebie.
Jastrzębski spojrzał na zegarek.
— Już trzy kwadranse na siódmą.
Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/372
Ta strona została uwierzytelniona.