wieka na nowy przedmiot. Usiadł położył na biurku kapelusz i rękawiczki.
— Widzi pan dobrodziej — ciągnął Onufry zawsze z nieco szyderczym uśmiechem na ustach — jest to w ogóle sprawa bardzo zawiła i tajemnicza... spadek jeszcze nie tyle, ile samo zabójstwo!...
Zawiesił głos i spoglądał z ukosa na Jastrzębskiego.
— Ja nie sądzę tak... — odrzekł ten ostatni.
— I dla czego, jeśli wolno wiedzieć? — pytał Onufry.
— To rzecz prosta: zabójca został skazany...
— Skazany? W istocie, ale to niczego nie dowodzi...
Teraz Jastrzębski spojrzał na swego interlokutora z uśmiechem.
— Nie dowodzi?...
— Tak, ponieważ w imieniu oskarżonego podano apelację...
— Kto panu to mówił?
— Kto?... to rzecz mniejsza. W każdym razie wiadomość pewna.
— To zresztą nie zmienia położenia rzeczy — odrzucił niedbale Jastrzębski. — Zabójca skazany przez pierwszą instancję, zostanie skazany i przez drugą.
— Byłoby to prawdopodobne gdyby...
— Gdyby?
— Gdyby jego adwokat nie posiadał nowych dowodów.
Onufry rzucił z ukosa spojrzenie na młodego czło-
Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/376
Ta strona została uwierzytelniona.