— W takim razie ośmielę się zapytać, co szanowny pan robił 14-go kwietnia w Łodzi?...
Onnfry podniósł się z krzesła i skrzyżował ręce na piersiach. Na ustach jego błądził drwiący uśmiech. Jastrzębski stał przed nim blady, z czerwonemi wypiekami na policzkach i na czole. Ręce jego darły rękawiczki.
— Po co mi pan to mówisz? — rzucił wreszcie chrapliwym głosem.
— Po co?... Wistocie należy się wytłumaczyć. Panie Jastrzębski nie bawmy się w zagadki... Krótko mówiąc, chcę panu powiedzieć, że skazany za zabójstwo Stefan Polner nie jest bynajmniej zabójcą księdza Suskiego...
— Cóż mnie to obchodzi?
— Jesteś pan przecie jego kuzynem i spdkobiercą. A zresztą powiem panu zaraz, kto jest istotnym zabójcą...
— Kto?
Onufry wyprostował się i wyciągnął rękę w kierunku Jastrzębskiego.
— Pan...
Młody człowiek zachwiał się na nogach; chwila słabości trwała jednak krótko. On z kolei wyprostował się. Roześmiał się głośno, nerwowym śmiechem.
— Wesoła historyjka — rzekł. — A dowody?...
Pan Onufry spoglądał nań teraz z pewnym niepokojem.
— Dowody?... Nie mówię już o tych, które podobno posiada obrońca Polnera...
Pan Onufry nie wiedział o listach posiadanych
Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/378
Ta strona została uwierzytelniona.