— Widzisz pan?... Zresztą niedaleko jest służąca, a na schodach stróż...
Twarz Jastrzębskiego wyrażała bezsilną wściekłość. Nie był wstanie odpowiedzieć słowa.
— Lepiej usiądź pan i — pogadajmy...
Młody człowiek upadł, jak kłoda na krzesło.
— Pogadajmy — powtórzył głosem stłumionym i bezdźwięcznym...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Rozmowa trwała długo.
Widocznie jednak zakończyła się zupełnie pokojowo. — Na odchodnem pan Onufry, odprowadził młodego człowieka do przedpokoju mówiąc:
— Bądź pan spokojny... Musimy iść razem. Wiążą nas wszystkie interesa. Zresztą nie ma tego złego, co by nie wyszło na dobre. Zupełna pańska otwartość przyniesie korzyść i panu i mnie... Nie zapomnij pan! Jutro rano na kolei o siódmej...
Jastrzębski szedł po schodach, jak gdyby odurzony. Siłą woli tylko powstrzymywał się od zataczania.