— Tak. Zkąd pan wiesz?
— Wiem... i jeszcze więcej. Termin za 8 dni...
— Istotnie.
— Dla tego też przychodzę...
— Nareszcie!
— Ażeby pana mecenasa zawiadomić, że jutro wyjeżdżam...
Adwokat aż odstąpił o dwa kroki w tył.
— Jakto?... wyjeżdżasz pan?... w takiej chwili!..
Na ustach „Frygi“ błądził lekki uśmiech.
— O, niech pan mecenas będzie spokojny... wyjeżdżam najwyżej na 36 godzin. Jadę jutro rano o siódmej, wrócę pojutrze o trzeciej, a najdalej o dziesiątej wieczorem...
— I po co?
„Fryga“ uśmiechnął się tylko znacząco.
Adwokat „Julek“ rozłożył ręce niecierpliwie.
— Zlituj się, panie Józefie — rzekł, — po co te ciągłe tajemnice?
— Tak potrzeba, panie mecenasie — odpowiedział były ajent policyjny poważnie. — Zresztą muszę dać panu mecenasowi pewne objaśnienia...
— Czekam ich z niecierpliwością...
W tej chwili dopiero adwokat spostrzegł się, że trzyma „Frygę“ przy drzwiach.
— Przepraszam, panie Józefie — rzekł, biorąc go za rękę, — ale nie uwierzysz, jak jestem rozdrażniony... Proszę dalej, do mojego gabinetu.
Były ajent policyjny podążył za adwokatem.
Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/382
Ta strona została uwierzytelniona.