Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/386

Ta strona została uwierzytelniona.

szczególniej jeśli pojedzie doń ktoś bliżej mu znajomy, naprzykład pan Stawinicz. Oto i robota dla pana mecenasa na jutro...
— Robota przyjemna! — zawołał „Julek.“ — Teraz rozumiem pańskie przypuszczenie, że Lutek Solski będzie pojutrze zdrowszy...
— A widzi pan mecenas...
— Istotny czarodziej z pana, panie Józefie!
„Fryga uśmiechnął się złośliwie.
— To też w tym charakterze ośmielę się wyprorokować panu mecenasowi jednę rzecz...
— Jaką?
— Pannę Jadwigę państwo na pewno odbierzecie, ale woreczka z książką do nabożeństwa... nie.
— A, mniejsza o to.
— Niezupełnie, panie mecenasie — mruknął „Fryga“ pod nosem.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Nazajutrz, o w pół do siódmej rano, koleją Bydgoską wyjeżdżał do Torunia pan Onufry.
Wiemy już, z kim się tam ma spotkać.
W jednym z ostatnich wagonów lokował się w trzeciej klasie nizki, ruchliwy człowieczek, w którym były komornik nie poznałby nigdy swego lokatora, szewca, adwokat „Julek“ „Frygi.“ Razem z nim jechał ajent policyjny Wicherek.