Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/399

Ta strona została uwierzytelniona.

nowem świętem nienawiści. Kiedyż wreszcie będę mógł przystąpić do urzeczywistnienia drugiej części moich planów?... Liczę dni i godziny. Czekam, ażeby nastąpił wreszcie termin, który sam sobie zakreśliłem. Po ojcu kolej na dzieci!... Tak każe logika. Musiałem czekać, aż dorosną. Gdybym zabił niemowlęta, nie rozumiejące boleści, byłaby to słaba zemsta. Gdy już będą duże, gdy staną się ludźmi, wtenczas dopiero ich shańbię, a potem wykreślę z liczby żyjących. W ten sposób nie zostanie ani nasienia z rodu tego, który mnie dotknął policzkiem... Przeklęty!...“
— Przerzucam znów parę kartek — ciągnął „Fryga“ — i oto co znajduję w dwa lata potem:
„... 16 listopada. Mgła listopadowa, ciężka, biała mgła, która na nas dziś spadła, jak gdybyśmy byli nie nad Sekwaną, ale nad Tamizą, wprowadziła mnie w stan dziwnego rozdrażnienia nerwowego. Głupie zwierzę człowiek!... Zkąd? z jakiej racyi? Powiadają, że jestem w zakresie nerwów powagą, a jednak, tak, jak i oni, nie rozumiem nic... Ażeby się rozruszać i uspokoić, zaczęłem myśleć o mojej zemście... Ta myśl zawsze mi daje spokój i zadowolenie. Rzeczywiście, mam przed sobą jeszcze tylko dwa lata. Za dwa lata zacznę działać... Co za męczarnię dla nich wynajdę? Myślałem o tem długo, wynajdywałem rzeczy, przechodzące wszelką fantazję, coś niesłychanego, potwornego. Dziś widzę, że to wszystko za słabe... Nie! Stanowczo najpotężniejsze są rzeczy proste. Jest dziewczyna i chłopiec. A więc ją zrobię prostytutką, jego złodziejem.