Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/417

Ta strona została uwierzytelniona.

— Są to tylko pozory. Pan Jastrzębski ma dwie straszne namiętności: jest graczem i rozpustnikiem najgorszego gatunku...
Tym razem doktór Zerman pokręcił z niedowierzaniem głową.
„Fryga“ ciągnął dalej:
— Jeśli trzeba dowodów, mogę panom wskazać tajemną szulernię na Podwalu, w której pan Jastrzębski, nie biorący w towarzystwie kart do ręki, przepędzał całe noce nad grą... Sam go widziałem wchodzącego tam trzy czy cztery razy. Jeśli panowie chcecie zajść na ulicę Piękną pod Nr XX., znajdziecie tam elegancko umeblowany lokal pewnej pośredniczki, który odwiedza równie często. Mówię „pośredniczki,“ nie chcąc użyć innego słowa. To pewna, że to, co się odbywa w owym lokalu, mogłoby dać powód do interwencji prokuratora i sądu... Śledztwo mogłoby to wszystko sprawdzić z niezmierną łatwością.
— Przypuśćmy... — zauważył Stawinicz — ale od tego do zabójstwa jeszcze daleko...
— Nie tak bardzo, jak pan sądzi. Prostem następstwem podobnego życia musiała być dla pana Jastrzębskiego ruina materjalna. Istotnie, dawno już stracił własny majątek i nawet zjadł dwa spadki... Zajrzyjcie panowie do hypoteki. Sobolówka jest obciążona długami trzy razy po nad wartość. Oprócz tego niema bodaj w Warszawie lichwiarza, któremu by pan Jastrzębski nie był coś winien. Jego meble w Sobolówce są zawsze zajęte przez komorników...
— No... no... — powtarzał doktór Zerman.