Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

Ksiądz Andrzej kazał chłopcu rozmyśleć się dobrze, do czego czuje powołanie i jakie pragnąłby sobie wybrać zajęcie, a i sam tymczasem postanowił poszukać i popytać. Między innemi ksiądz medytował, czy nie możnaby jeszcze wysłać chłopca do szkół za granicę, czynił to jednakowoż zależnem od jego chęci do nauki...
Upłynęło kilka tygodni. Chłopiec zbijał bąki po plebanji, włóczył się z fuzyjką po okolicy. Pewnego razu ksiądz miał do załatwienia parę interesów w Warszawie; trzeba było się zobaczyć ze starym przyjacielem prawnikiem, załatwić jakąś drobnostkę w konsystorzu, kupić to i owo na potrzeby kościelne! Stare kości proboszcza, który był już wtedy blizko szóstego krzyżyka, nie bardzo domagały. Ksiądz Andrzej zawołał tedy chłopca.
— Pojedziesz — rzekł mu — za sprawunkami do Warszawy.
Stefkowi było na to jak na lato. Zaczynało mu się już nudzić na wsi. Sposobność była wyborna. Interesa wymagały dwudniowego pobytu w mieście. Ksiądz zaopatrzył go w potrzebne pieniądze i na sprawunki i na hotel i na życie, a na odjezdnem wcisnął jeszcze w rękę czerwoną dziesięciorublówkę ze słowami:
— A to dla ciebie na cukierki.
Stefek bawił w Warszawie zamiast dwóch, trzy dni, a kiedy wrócił, można w nim było dostrzedz znaczną zmianę. Miał oczy, jak gdyby przysłonięte mgłą, był nie swój. Wytłumaczył się jakoś niezręcznie z opóźnienia, a ponieważ wszystkie sprawunki i interesa załatwił należycie, ksiądz Andrzej nie robił mu żadnej uwagi.