Ta wycieczka do miasta stała się fatalną dla młodego chłopca.
Co go spotkało w Warszawie? Wkrótce przestało to być tajemnicą dla opiekuna, tem bardziej nam wolno o tem wiedzieć.
Zaledwie stanął w hotelu, Stefek, jak zawsze żywy, wybiegł na bruk warszawski, ażeby przyjrzeć się miastu, którego już kilkanaście dni nie widział i odetchnąć powietrzem zaułków miejskich, mających taką ponętę dla urodzonych i wychowanych w mieście. W Saskim ogrodzie spotkał jednego z dawniejszych kolegów, który jeszcze przed nim opuścił ławy szkolne; a niebawem znaleźli się razem w drugorzędnej restauracji na jednej z bocznych ulic Warszawy.
Zapadał wieczór. W restauracji zapalono gaz. Była to długa sala, zastawiona ordynaryjnemi stołami i stołkami, w środku której wznosił się bufet; w głębi widniała estrada dla orkiestry. W sali było duszno i gwarno. Stukały kufle piwa, biegały usługujące dziewczęta, słychać było wykrzykniki, krzyżowały się rozmowy i podejrzanego gatunku dowcipy. Płomienie gazu, zapalając się, wydawały długi urywany dźwięk. Długa sala oświetlała się częściowo, na wyrywki.
Stefek dotąd nie wiedział, poco go tutaj przyprowadził bardziej doświadczony kolega.
— Poczekaj, pokażę ci coś — mówił do niego ten ostatni.
Stefek patrzał szeroko otwartemi oczyma na cały obraz, pełen nieznanych dlań szczegółów. Ale to nie było jeszcze „coś“, o którem wspominał kolega.
Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.