O dwa kroki od stolika, przy którym usiedli, wybuchnął zapalający się płomień gazu, oświetlając niespodziewanie ten zakątek sali. Stefanowi ukazała się nagle postać, która odtąd miała w jego życiu zająć miejsce.
Dziewczyna z głośnym śmiechem, który roztwierał jej maleńkie, czerwone jak krew, usta, zeskakiwała właśnie z krzesła, na które weszła, ażeby łatwiej zapalić gaz. Jej główka i biust znajdowały się teraz w pełnem oświetleniu.
Kolega trącił Stefka w bok i rzekł mu:
— Patrz... to właśnie ona... Władka!...
Stefkowi nie było potrzeba zalecenia kolegi. Patrzał i patrzał... Zdawało się, że ją chce zjeść oczyma. Bo też było na co patrzeć.
Była to jedna z „panien“ podających piwo.
Widzieliśmy już Władkę w sali sądowej, dotkniętą bólem i hańbą, a jednak podnoszącą czoło do góry. Trudno powziąć pojęcie z rzuconego tam w paru słowach szkicu o tem, czem było dziewczę śmiejące się, ożywione wszystkiemi barwami młodości, pełne życia i siły, szczególniej na tem, okopconem dymem z tytoniu, tle, pośród brudnych ścian i zalanych piwem stołów... Odbijało ono jak jutrzenka od sztucznej świeżości wykrygowanej damy, śmiejącej się nieopodal z za bufetu, od swych towarzyszek, przeważnie draśniętych zębem czasu, o twarzach żółtych, oczach podkreślonych sinemi obwódkami o zepsutych zębach.
Władka, w tem niespodziewanem rozpraszającem ciemności świetle gazu, ukazała się Stefkowi, jak czarowna wizya. Patrzył na nią... i patrzył.
Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.