Stefek był zbyt szczerym i żywym dzieciakiem, wreszcie uczucie, którego potęgi sam nie potrafił ocenić zbyt przepełniało mu serce, ażeby mógł nie wyznać wszystkiego na pierwsze pytania ks. Andrzeja... Z siłą wyrażeń, której trudno było przypuszczać u tego smarkacza, opisał ją opiekunowi, odmalował gorąco swą miłość, wreszcie przyznał się zdumionemu kapłanowi, że i ona jego...
Były to więcej zwierzenia szczęśliwego kochanka niż spowiedź skruszonego grzesznika. Wreszcie, Stefek zakończył niespodziewaną konkluzyą.
— Ja się z nią ożenię... ja się z nią muszę ożenić!..
Starzec słuchał z pochyloną głową tego wyznania. Pozwalał mówić dzieciakowi, ażeby lepiej poznać stan rzeczy i głębię niebezpieczeństwa. Twarz jego powlokła się powoli smutkiem. Ksiądz Andrzej zbyt dobrze, znał charakter swego wychowańca i zbyt wiele sam żył, ażeby nie dostrzedz groźby, jaką ten przedwczesny stosunek mógł przedstawić dla przyszłości Stefana. Z nieskończoną dobrocią i łagodnością, których takie skarby miał zawsze w duszy, począł oblewać zimną wodą gorące czoło dzieciaka...
Nie łajał i nie groził. Przekładał chłopcu, z delikatnością ale z przekonaniem, iż jest dopiero na progu życia, że ma do wywalczenia kawałek chleba i miejsce dla siebie śród społeczeństwa, że powinien długo jeszcze pracować, zanim będzie mógł myśleć o stworzeniu rodziny, że wreszcie szukać jej powinien nie tam, gdzie
Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/48
Ta strona została uwierzytelniona.