Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

Stefek usiadł na łóżku.
— Czy ksiądz Andrzej pytał się o mnie?
— Ksiądz zaspał dziś niebożę...
„Niebożę“ — było to ulubione słowo starej gospodyni.
— Zaspał?..
— A tak! Wczoraj jakosik nie domagał.. Bo też paniczyk to tylko, z przeproszeniem, wedle obrazy boskiej do tej Warszawy się włóczy...
W tonie poczciwej gospodyni była macierzyńska nagana. Stefek zwiesił głowę.
— Skończy się to — rzekł.
Barbarze zakręciła się łza w oczach. Machnęła ręką.
— Ot, niepotrzebne to wszystko — rzekła.
— No... no — dodała po chwili poczciwa kobieta — nie martw się panicz... Przyniosę kawy.
Wyszła, a za chwilę wróciła, niosąc tackę z kawą.
— Ksiądz Andrzej mówił wczoraj, że wstanie dzisiaj później... Prymarję odprawił ksiądz wikary. Myślę, że ksiądz Andrzej chce odprawić mszę, żeby panicz do niej służył. A potem konie mają być gotowe.
Stefek nic nie mówił.
Stara gospodyni spojrzała na tarczę zegara wiszącego w głębi pokoju.
— O la Boga, wpół do dziewiątej... Trzeba przypomnieć księdzu, że czas już wstać.
Kobieta podreptała w kierunku drzwi.
Stefan został sam. Serce jego znów zaczęło bić przyśpieszonem tętnem. Siedział na łóżku, schyliwszy