Tymczasem nie było to jeszcze śledztwo. Miało ono nastąpić dopiero za parę dni.
Stefek, który w Warszawie trochę się rozruszał, teraz, znalazłszy się znów na miejscu zbrodni, pośród całego tego niezwykłego otoczenia, wobec obcych ludzi, wyglądał jak zdjęty z krzyża. Sędzia chciał i jemu zadać parę pytań, ale widząc łzy w oczach chłopca, nie chciał draźnić jego rany. Poinformował się tylko jaki był stosunek chłopca do księdza Andrzeja, i długo o coś rozpytywał starej Barbary. Gospodyni, ocierając łzy fartuchem, opowiadała o wszystkiem, co należało i nie należało do rzeczy.
Sędzia spoglądał z ukosa na Stefka.
Nad wieczorem wszyscy rozjechali się. Stefka wziął ze sobą poczciwy mecenas; nie chciał zostawić chłopca na plebanji, w tym domu, zmazanym krwią księdza Andrzeja.
Nazajutrz odbyła się sekcja i rozpoczęto śledztwo. Sprawa wywołała wielkie wrażenie w całym świecie prawniczym Warszawy.
Prokurator zainteresował się nią.
Gazety pisały o zbrodni, a ogół oczekiwał rozwiązania tej fatalnej zagadki.
Stefek, po przybyciu do Warszawy, zapadł w gorączkę i musiał położyć się do łóżka. Była to zresztą tylko chwilowa niedyspozycja. Jego silny organizm i młodość wytrzymały ten cios. Na trzeci dzień mógł się podnieść z łóżka i udać się z mecenasem na pogrzeb swego dobroczyńcy.
Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/67
Ta strona została uwierzytelniona.