Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.

Jest to pokój obszerny, przyciemniony. Za wielkiem biórkiem z pół mroku wynurza się szeroka, jaśniejąca twarz byłego komornika; do jego warg przyklejony wieczny uśmiech...
Nieopodal, w jednym z najciemniejszych kątów pokoju, ukryty za czarną szafą, jakie spotykać można w biurach i archiwach, siedzi jakiś człowiek. Półmrok z trudnością pozwala nam rozróżnić jego sylwetkę.
Postać wysoka, przygarbiona; twarz maleńka, bezbroda, bezwąsa, pomarszczona, szczupła i żółta; dwa szeregi wyszczerbionych zębów, widoczne w chwili, gdy wązkie usta otwierają się do złośliwego uśmiechu, jawne zmęczenie w oczach, których matowy odblask i pełna niespokoju ruchliwość nadają całej fizjognomji jakąś nieprzyjemną cechę — oto rysopis, który uderzyłby nasze oczy, gdyby większy zapas światła pozwalał się przyjrzeć zblizka tej oryginalnej figurze.
Pomiędzy gospodarzem, a jego gościem toczy się ożywiona rozmowa.
— Sto rubli!.. — woła w tej chwili z wiecznym swym dobrotliwym uśmiechem pan Onufry Leszcz. — Sto rubli!.. Zwarjowałeś kochanku... Czy myślisz, że storublówki rosną na drzewach jak gruszki?
— Nie... — brzmi odpowiedź, wygłoszona suchym, bezdźwięcznym głosem, wydobywającym się z poza czarnej szafy.
— A więc, czegóż chcesz?..
— Chcę sto rubli...