woźnego sądowego, następnie komornika, który, mówiąc nawiasem, za twe tysiączne łajdactwa, powinieneś już dawno gnić w kryminale.
Te słowa wypowiedziane były tym samym suchym i spokojnym tonem, którym nieznajomy, ukryty za szafą, wypowiedział pierwsze wyrazy.
Przez chwilę zapanowało milczenie.
Słychać było tylko ciężki oddech pana Onufrego, którego twarz zachowywała zresztą pozornie zupełny spokój.
Były komornik przemówił wreszcie:
— I przypuszczasz, że ja w obec podobnych gawęd zgodzę się na twoje żądanie?..
— Jestem przekonany.
— Otóż mylisz się, mój kochaneczku — ciągnął pan Onufry, przybierając w poprzednią dobrotliwość twarz i głos — mylisz się bardzo... I to mnie bardzo martwi!..
— Dla czego?
— To bardzo proste... Dla tego, że taka omyłka dowodzi upadku twojej inteligencyi...
— Inteligencyi?.. — wybełkotał tonem mniej pewnym siebie człowiek z za szafy.
— Tak jest. Kto się myli i to w kwestyi tak ważnej, jak storublówka — w głosie pana Onufrego czuć było wyraźną ironję — ten nie może sobie przyznawać inteligencji... A czy wiesz, dla czego ja i ten pan z Paryża, który korzysta z twych usług, a którego ty nazywasz „Sępem“...
— Tak go wszyscy nazywają w tej dzielnicy...
Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.