Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/94

Ta strona została uwierzytelniona.

— Rozumiem. I wiele innych rzeczy... Nie drwij i nie przerywaj... Siadaj.
Robak usiadł. Twarz jego zachowywała ciągle wyraz sarkastyczny.
— Tak! miljon... — Ciągnął Leszcz. — Ta chwila mego życia nadeszła... nadejdzie niebawem... ja muszę mieć miljon!...
W tym wykrzykniku było tyle siły woli, tyle energji, że Robak mimo woli podniósł oczy do góry. Od jego pargaminowej twarzy odlepił się drwiący uśmiech. Rzekł:
— Dobrze. Nie pytam, po co ci miljon. To twoja rzecz. Ale jak go myślisz dostać? I po co te zwierzenia wobec mnie? Jeśli co chcesz odemnie, mów krótko.
— Powiem — odrzekł pan Onufry. — Jeśli mniemasz, że przypuszczam, iż miljony rodzą się na bruku, jak podrzutki, mylisz się. Każdy miljon trzeba zrobić. — Na miljon rubli trzeba miljardy groszy. — Należy je zebrać albo... ukraść! Ani jednego ani drugiego nie potrafię. Wybrałem drogę pośrednią: postanowiłem zabierać grosze, setki i tysiące tym, którzy je zbierają... A zabieram je nie przemocą, bynajmniej! to środek najniebezpieczniejszy... ale podstępem, chytrością, jednem słowem, siłą intelektualną.
— Myśl! — rzucił — sentencjonalnie Robak.
— Nie przeczymy. Systemat jest wyborny w zasadzie, trudny w stosowaniu praktycznem.. Od lat dziesięciu już pracuję w tym kierunku... Robiłem i robię różne interesa. — Rabuję ludzi, z kodeksem w ręku, na