— Czy przy twoich skromnych upodobaniach kamieniczka i 60000, jeśli je masz, nie wystarczą ci do nieskończoności?
— Nie. Potrzeba mi miljon.
Robak wzruszył ramionami. Pan Onufry mówił dalej:
— Dla tego też chcę się z tobą porozumieć, żeby wiedzieć: pójdziesz ze mną czy nie?
— Dokąd?
— Poczekaj. Muszę więc mieć miljon, to rzecz postanowiona. W jaki sposób? Powiedziałem ci przed chwilą. To zresztą tylko systemat, droga, którą idę... Ale to nie wskazuje tego interesu, tej skały, z której za uderzeniem czarodziejskiej laski wytryśnie miljon...
— Zaczynasz być poetyczny...
— Myślałem nad tem długo. Szukałem interesów i znalazłem parę... Szukam ich jeszcze. Przypadek — wierz mi, przypadek jest najlepszym pomocnikiem! — przypadek dał mnie... nam... w ręce interes twojego, jak go nazywasz, doktora „Sępa“...
— Na którym zarobiłeś dotąd za kupę łajdactwa... kilka tysięcy rubli. Do miljona jeszcze daleko.
— A jednak wydobędę go z tego interesu!...
Pan Onufry podniósł głowę do góry. Na jego twarzy malowała się siła. W tej chwili nie był podobny do codziennego „fałszywego poczciwca“, podszytego łotrem nizkiej próby. Głos jego, kiedy rzucił ostatnie wyrazy, brzmiał niepohamowaną energją.
Robak przyglądał mu się przez chwilę. Wreszcie rzekł:
Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/96
Ta strona została uwierzytelniona.