obecność nad wieczorem w okolicach mieszkania Halbersona, to wszystko djabelnie podejrzana rzecz. — A cóż z tem spotkaniem — zapytał głośno — o którem pan wspominałeś? Kiedy się pan tam udałeś? Z kim ono było? Czy nie da się stąd wyprowadzić jakich wniosków, przemawiających na pańską korzyść?
Strzelecki pochylił głowę.
— Wątpię — odrzekł po chwili to jest właśnie najsłabsza strona mojej obrony. Najpierw przyrzekłem osobie, z którą się miałem widzieć, zupełną dyskrecję i przyrzeczenia tego dotrzymam.
— Dotrzymasz pan? Ależ zrozum, że obecne położenie uwalnia cię w zupełności od wszystkich przyrzeczeń i przysiąg.
— Przysiągłem na popioły mej nieboszczki matki i takiej przysięgi nigdy nie złamię. Wiedziano, w jaki sposób mnie skrępować. Jeśli to machinacja, to piekielna...
— Znów? — przerwał sędzia, po chwili jednak, machnąwszy ręką, dodał: — Zresztą mów pan dalej, mów wszystko. Będziemy przynajmniej wiedzieli, czego się trzymać.
— Powtóre, gdybym nawet powiedział nazwisko tej osoby, zapewne w tej chwili już oddawna nieobecnej w Warszawie, objaśnił stosunki, jakie nas poprzednio łączyły, wreszcie cel spotkania, aniby mi uwierzono, aniby można sprawdzić to, cobym powiedział, ponieważ to jest właśnie najfantastyczniejsza część mej historji.
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/107
Ta strona została uwierzytelniona.