„Książę Stasz“ w tej chwili wykonał to polecenie i niebawem znalazł się przy dziadku.
— Proszę dziadzi — wołał po chwili, przywitawszy starca — ja nie rozumiem, czego dziadzio potrzebuje tak chorować, jak ta dziura w moście?... Ja teraz to mam tylko same zmartwienia. Dziadzio chory i nie możemy pojechać zagranicę, a mój przyjaciel Strzelecki siedzi w kozę, jak ten wróbel na dachu.
Stary uśmiechał się, słuchając tej trochę niedorzecznej gadaniny wnuka.
— Czy dziadzio nic na niego nie może poradzić, żeby jemu wypuścili z kozy?
— Ależ nie męczże dziadka ciągłemi pytaniami! — strofowała go panna Fela.
— Nie, moje dziecko, to nie ode mnie zależy. Ja i sam nie przypuszczam, ażeby Strzelecki był winien — odpowiedział bankier zmęczonym głosem.
— No, proszę państwa — rzekł „książę Stasz“ sentencjonalnie — ten Janek to jest taki nieszczęśliwy, jak ten niedźwiedź, co jak na niego spadnie gałązka, to on mruczy.
Mówiąc to, jak zawsze żywy, młody człowiek wykonał energiczny ruch obydwiema rękoma. Jedna z jego rąk uderzyła w paczkę, leżącą na stole, którą niedawno miał w ręku Ejteles.
Paczka upadła na ziemię, papier rozdarł się i na podłogę wypadły jakieś przedmioty.
— Oj, oj! a to ze mnie zgrabny, jak nagi w pokrzywach! — pochwalił sam siebie „książę Stasz“.
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.