chwili głosem, w którym czuć było łzy. — I ja mam prawo do życia, jak inne. Nieraz ofiarowali mi siebie za mój posag różni; udawali mniej lub więcej gorącą miłość. Rozumiałam dobrze, że to pieniądze skłaniały ich do błagania o moją rękę. Odepchnęłam ich. Nie chciałam kupować sobie męża... Z nim co innego! Czuję, że byłabym zdolna popełnić coś, coby mnie samą napełniło wstrętem... Jego kupiłabym za moje pieniądze. Ale on — czuję to — nie sprzedałby się.
Uderzyła niecierpliwie nogą w podłogę.
— Los jednak w dziwnych czasem stawia ludzi położeniach. Narzuca on komuś niespodzianie rolę, w której każe mu być nieskończenie, zawsze i wszędzie dobrym i szlachetnym, nie czuć bólu i nie sarkać. Jednocześnie przypadek daje temu dobremu i szlachetnemu w rękę piorun, którym może ugodzić. I los chce, ażeby ów szlachetny złamał piorun i koił balsamem pociechy cudze rany, kiedy jego własna pali go zarzewiem.
Roześmiała się gorzko.
Mrok tymczasem zapadał powoli. Przy biurku, wcisnąwszy głowę pomiędzy ręce, Fela siedziała długo, długo, milcząca. Czasem tylko zdawało się, że jakiś konwulsyjny spazm wstrząsa jej postacią.
Zrobiło się zupełnie ciemno. Już z godzinę pewno pozostawała tak bez ruchu.
Naraz podniosła się i zadzwoniła.
— Światła! — rzekła krótko do służącej, która weszła.
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/137
Ta strona została uwierzytelniona.