Zapadał wieczór. Poważne kamienice Starego Miasta powoli zaczynały tonąć w mroku. Wysokie kontury sterczały czarnemi linjami. Dopiero w jednym końcu placu połyskiwały żółtawe światełka latarni gazowych. Przy Zapiecku ku przeciwległej stronie staromiejskiego kwadratu biegł szybko młody, niewielkiego wzrostu mężczyzna w surducie, czapce i w długich butach. Miał pozór rzemieślnika. Pod pachą niósł węzełek.
Za chwilę znalazł się przed jedną z wąskich sieni, prowadzących do któregoś ze starych domów tej poważnej dzielnicy. Przebyć pięć pięter ciasnych i stromych schodów było dziełem jednej minuty dla tego małego, ruchliwego człowieczka. Niebawem otwierał już drzwi do jednego z mieszkań.
W pierwszym pokoju panował półmrok. Była to właściwie kuchnia, ale o ile można było dostrzec, utrzymana bardzo schludnie.
— Kto tam? — odezwał się głos kobiecy z poza uchylonych drzwi drugiej izdebki.
Mały człowieczek nie odpowiedział nic, rzucił
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.
XIII
„FRYGA“