Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.

tylko węzełek na stół kuchenny i sam pobiegł do następnego pokoiku.
— A, to ty! — zawołała z odcieniem radości młoda kobieta, siedząca przy otwartem oknie, zastawionem kwiatami w doniczkach.
Nastąpiło powitanie. Młoda kobieta nadstawiła przybyłemu czoło, które ten, wspinając się trochę na palcach, ucałował serdecznie. Nastąpił długi, serdeczny uścisk dwojga młodych ludzi.
— Jestem dziś wolny, przybiegłem czem prędzej do ciebie — rzekł wreszcie mężczyzna.
— Ach, jak to dobrze! — była odpowiedź.
— Żebyś się nie fatygowała, moje dziecko, bieganiem nadół, sam kupiłem wszystko co potrzeba na kolację. Oto tam leży — rzekł, wskazując w stronę kuchni. — Zapal tymczasem światło, bo mam trochę roboty. A gdzież Stach? — dorzucił po chwili głosem, w którym czuć było radość i dumę ojcowską.
— Nie widzisz? Śpi w kołysce, obok łóżka.
Przybyły zbliżył się niemal na palcach do kołyski, stojącej w najciemniejszym kącie pokoiku, pochylony nad nią przypatrywał się czemuś małemu, różowemu, wyglądającemu z pośród białych poduszek.
Za chwilę na stole stanęła lampa. Kobieta zbliżyła się do młodego człowieka, zatopionego w kontemplacji nad kołyską i, wziąwszy go pod rękę, zaprowadziła do stołu.
— Oto światło — rzekła. — Proszę mi malca nie budzić, bo będzie krzyczał. Można się wziąć