ajentowi bywać tu na rewizji. Fajnhand przyjmował dawniej różne rzeczy na zastaw i z tego powodu bywał w stosunkach z policją. Podejrzewano go, że zajmował się także paserstwem.
Pan Fajnhand, gruby, otyły mężczyzna, przyjął „Frygę“ jak najuprzejmiej. Poprosił go do swego gabinetu, zmusił do siedzenia i poczęstował dobrem cygarem.
— Pan, panie Fryge — mówił — potrzebujesz wypalić tego cygaro. To mi dał takich trzy jeden hrabia, co chce, żebym ja mu zdyskontował weksle z fałszywym podpisem jego żone. Un jest głupi! Naco mi to? Ja mogę i tak wziąć dobry procent bez fałszywe podpisy. Od czego są nieletnie?... Ale cygaro dobre, prawda?
„Fryga“ z powagą prawdziwego gentlemana obciął cygaro, zapalił, pociągnął parę razy i rzekł:
— Wyborne!
— Widzisz pan... Czemu mam zawdzięczyć godne pańskie wizyte, panie Fryge? — pytał dalej z wykwintną grzecznością Fajnhand.
„Fryga“ przez chwilę milczał.
— Pan wiesz — zaczął po chwili — że jestem panu życzliwy...
Fajnhand spojrzał trochę zdziwiony na ajenta.
— A pan masz wielu nieprzyjaciół. Oto nie dalej jak wczoraj pewien złodziej twierdził, że panu sprzedał za psie pieniądze jakieś klejnoty..
Fajnhand porwał się z krzesła.
— To gałgan, to rabuśnik! — zawołał.
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/164
Ta strona została uwierzytelniona.