Ale Fajnhand już się uspokoił. Przyjemny uśmiech wrócił na jego szerokie oblicze.
— Panie Fryge — odezwał się po chwilce — pan potrzebujesz ze mną nie bawić się w ślepego babkę... Krótko mówiąc, poco to wszystkie gadanie? Powiedz pan, co chcesz... Panu potrzeba pożyczyć trochę pieniędzy? Trzeba było przyjść i powiedzieć. Fajnhand nie jest zły. Fajnhand umie ocenić swoje przyjaciele... Może pan pozwolisz drugie hrabiowskie cygaro?
„Fryga“ roześmiał się mimowoli.
— Ile panu potrzeba? — pytał dalej Fajnhand.
— Tak ze sto pięćdziesiąt rubli.
— Sto pięćdziesiąt? Ja z panem będę mówił otwarcie. Fajnhand do swoje przyjaciele mówi zawsze otwarcie. Ja panu mogę na pańskie słowo pożyczyć, nawet bez procent, biały papierek, fünf und zwanzig.
— To za mało. Potrzebuję koniecznie sto pięćdziesiąt.
Fajnhand aż cmoknął ustami. Był w kłopotliwem położeniu. Nie chciał sobie narażać ajenta, który mógłby mu nieraz być użyteczny, a z drugiej strony sto pięćdziesiąt rubli na bezzwrotną pożyczkę, bo za taką ją uważał, wydawało mu się trochę za dużo. Namyślał się chwilę. Wreszcie szerokie jego oblicze, które zdawało się stworzonem do uśmiechu, rozjaśniło się.
— To można zrobić — rzekł do „Frygi“ — ale pan potrzebujesz znaleźć poręczyciela.
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.