Wszyscy przywykli, że na pierwszem piętrze właściwym kierownikiem był Halberson. Głowa interesu, stary Ejeteles, ciężko chory, ciągle prawie pozostawał w mieszkaniu. Z dwóch pozostałych wspólników, pan Natan Lurje bywał tylko na parę godzin, resztę zaś czasu przepędzał na giełdzie i w mieście. Trzeci wspólnik, pan Joachim Landsberger, prawie zawsze znajdował się w rozjazdach, głównie zagranicą.
To też nieobecność Halbersona niepokoiła wszystkich. Gdy młody blondyn szedł przez szereg pokoi, witały go ze wszech stron zapytania:
— Cóż tam? Niema odpowiedzi od „starego“? Jakże interesanci?
Blondyn zbywał pytania machnięciem ręki i szedł dalej. Wreszcie stanął przed przymkniętemi drzwiami gabinetu. Zapukał.
— Proszę wejść! — odezwał się łagodny głos z wewnątrz. — A, to pan, panie Henryku! — witał dalej wchodzącego blondyna główny buchalter, p. Krośnowski. — Cóż, pan Halberson jest?
— Właśnie, że nie. I doprawdy, nie wiem sam co robić. Interesanci prawie, że wymyślają... Robi się wprost skandal. Przyszedłem prosić pana buchaltera o dyspozycje.
Pan Krośnowski aż uniósł się na krześle.
— A... doprawdy, cóż ja wam na to poradzę? Proście, mitygujcie, niech zaczekają... Ja nie wiem. Widzisz pan, mam tu właśnie pilną robotę... Zresztą, to do mnie nie należy.
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.