z grajcarkowatemi pejsami, jakich tylko gdzie niegdzie jeszcze w Austrji i Prasach spotkać można.
Od czasu do czasu konferencję przerywał jeden z trzech kantorzystów, pracujących w pierwszym pokoju, zapytując w tej lub innej kwestji.
Jednym z pierwszych po niezgrabnym marynarzu przybyszów był wysoki, młody mężczyzna, o wybitnym żydowskim typie, ubrany niezmiernie wykwintnie. Wpadł on do pokoju, rzucił głośne „Morgen“, zdjął rękawiczki i rzucił się w fotel. Pan Landsberger przysunął doń cygara, uścisnąwszy kordjalnie dłoń przybyłego.
— Mam dla pana obstalunek — zaczął prędko młody człowiek — od jednego z naszych najlepszych klientów, Szwalbina z Charkowa. Trzeba mu dostarczyć koronek za 8 tysięcy marek.
Wyjął z kieszeni arkusz papieru.
— Oto szczegółowy wykaz z wskazaniem fabryk, od których trzeba kupić. A oto przekazy i weksle — ciągnął dalej, wyjmując zwitek papierów — wszystko dobre pieniądze.
Pan Landsberger przerzucił wykaz i przeglądał przekazy i akcepty.
— Ma się rozumieć — mówił dalej młody człowiek — zamiast cła, w rachunku pomieszczona tylko bonifikacja. No, ale to już pańska rzecz, ponieważ towar ma iść aż do miejsca przeznaczenia na pańskie ryzyko. Za to tam wkońcu dodano ½% na asekurację. Zgoda?
Pan Landsberger uśmiechał się.
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.