chwycił łyżeczki i kolczyki i ukrył je w głębi swej kieszeni.
— To... to... krew mi leciała z nosa — mruczał pomiędzy zębami.
Pan Landsberger spoglądał nań chwilę z szyderczym uśmiechem; wreszcie podał mu skreśloną przez siebie kartkę.
— Oto asygnacja do kasy — rzekł. — Proszę powiedzieć, żeby tu nie wpuszczano nikogo, dopóki nie dam znać.
Po wyjściu interesanta, pan Landsberger zbliżył się do ściany w jednym z dalszych kątów pokoju i cztery razy zapukał z różnemi przerwami. Niebawem w ścianie otworzył się rodzaj lufcika, w którym ukazała się ręka. Pan Landsberger podawał jej kolejno kupione kosztowności, półgłosem wyliczając je szczegółowo, jakby dyktując.
W dziesięć minut lufcik został zamknięty, a najwprawniejsze oko nie odkryłoby śladu otworu w ścianie. Na biurku pana Landsbergera nie było już kawałka złota lub srebra.
Czas upływał. Wybiła pierwsza godzina na bronzowym zegarze w głębi pokoju. Pan Landsberger wstał z fotelu i zadzwonił.
— Więcej nie przyjmuję nikogo — rzekł do wchodzącego kantorzysty.
— Ależ tam czeka jeszcze parę osób.
— Powiedziałem, że nie przyjmuję. Niech przyjdą jutro.
W pół godziny potem pan Joachim wychodził
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.