Blondyn patrzył skonfudowany.
— Ja wprost boję się tam powrócić — dorzucił. — Możeby dać znać szefowi?
— Ależ, zmiłuj się pan! — zawołał główny buchalter i znów rozwiódł rękoma — Ejteles chory niebezpiecznie, będziecie go truć takiemi drobnostkami... Halberson przyjdzie. Zresztą róbcie, jak chcecie.
Usiadł na fotelu, opuścił podniesione okulary i wziął się do papierów.
Blondyn, wzruszywszy ramionami, wyszedł. Przystanął chwilkę w obszernym pokoju, poprzedzającym gabinet szefa buchalterji.
— No i cóż?
— A nic. „Cyfra“, jak zwykle, umył od wszystkiego ręce... Nic więcej nie umie, jak tylko swoje kurtaże i procenty obliczać.
— Co będzie? — rzucił ktoś zapytanie.
— Albo ja wiem. Biurka nam połamią.
— Możeby zawiadomić szefa.
— Ba, kiedy chory...
— Ależ w takim razie potrzeba iść do Strzeleckiego. On przecież ma podręczną kasę; to człowiek energiczny. Wprawdzie on do naszego wydziału nie należy, ale zawsze potrafi wszystkiem zarządzić.
— Ba, czy nie wiecie, posyłałem do niego na dół, ale jak na złość i jego dotąd niema...
— Nie może być!
— Na dole tak samo nie wiedzą, co robić...
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.