Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/192

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przepraszam pana... ciebie — poprawił się Abraham Meiner — że tak cię nudzę.
— Nie nudzisz mnie. Mów.
— Otóż był tu u mnie przed godziną jeden klient z interesem. Znajdował się w spółce z drugim Żydkiem: mieli razem fabrykę gorsetów. Ale ponieważ ten jest trochę plajt, więc wszystko było na imię tamtego. Nasz klient pracował tylko jako robotnik, ma się rozumieć tylko pozornie. Wczoraj rano tamten wypędził go precz. Nasz klient pobiegł zaraz do domu i przekonał się, że dowód piśmienny, który mu tamten wystawił, zginął, czy został mu skradziony. Co robić? Nasz klient jest pruski poddany i chce wyjechać zagranicę. Żąda pośpiechu.
„Josek“ się zamyślił.
— Może wystąpić do sądu handlowego o uznanie spółki na zasadzie badania świadków. Świadków możnaby znaleźć. Toby niedrogo kosztowało — roześmiał się p. Abraham.
— Głupi jesteś — odrzekł krótko „Josek“.
— Dlaczego? — naiwnie zapytał zmonitowany.
— Najpierw świadków sąd nie dopuści. A powtóre, czy ci mało jednego procesu o poduszczanie do fałszywego świadczenia, który masz w biegu u sędziego śledczego?
Była chwila milczenia.
— Zrobisz tak — rzekł po chwili „Josek“. —