głos energiczny, pewny siebie, trochę gardłowy, o akcencie litewskie przeciąganie przypominającym.
Wszystkie głowy zwróciły się w kierunku tego głosu. W najciemniejszym kącie salonu, za stolikiem oddzielnie od wszystkich zgromadzonych na środku, widniała jakaś postać. Był to młody chłopiec lat najwyżej dziewiętnastu, dosyć na swój wiek wysoki, ale niezmiernie szczupły, o wydatnych rysach semickich i wielkich, czarnych, inteligentnych oczach. Był to jeden z bardzo nielicznych tutaj pracowników Żydów, ponieważ firma, sformowana na nowy europejski sposób, starała się obchodzić bez Żydów i wszystkie miejsca, z małym wyjątkiem, obsadzała chrześcijanami.
— Ach, to Josek! — zawołał ktoś półgłosem.
Josek (nazywajmy go tak przez pewien czas) od samego początku sceny postępował inaczej, aniżeli jego towarzysze. Od przybycia do biura, to jest od dziewiątej, pracował uporczywie, podczas gdy inni wypoczywali. Z chwilą rozpoczęcia narad na środku sali, rzucał tylko od czasu do czasu przenikliwem, pełnem ognia, wejrzeniem na sejmujących, ale sam ani się odrywał od prac, ani wtrącał do gawędy. Nie zwracali nań uwagi.
Teraz stał z roziskrzonym wzrokiem z zaczerwienioną twarzą, w długim surducie, przypominającym krój chałatów współwyznawców z Nalewek!
— Przepraszam! — powtórzył chrapowatym głosem, przypominającym litewski akcent — panowie się mylicie... Firma nasza nie bankrutuje, fir-
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.