że mnie ściska, całuje... ach, jakie ogniste były jego pocałunki.
Tema szalała. Łono jej się wzdymało, oczy rzucały płomienie.
— Kocham go! Powiedz pan „Złotej rączce“, że nie jutro, to pojutrze pójdę do sędziego śledczego i powiem.
Baron pomimo swej młodości, pomimo całego nieprzezwyciężonego uroku powabów, które się przed nim roztaczały, był obojętny, zimny, jak lód, wobec tej napół nagiej, rozkosznej kobiety.
— Nie pójdziesz pani i nie powiesz — rzekł głosem zimnym, jak stal, głosem, w którym ani jedna nuta nie zadrgała.
Czy pod wpływem tego zimna, czy może drogą zwykłej reakcji, Tema tymczasem już się uspokoiła. Otuliła się szczelnie swojem puszystem okryciem, usiadła na brzegu szezlongu, wysunąwszy z pod futra bose nogi i zapytała srebrzystym głosem, w którym przebijała ironja:
— Ciekawam bardzo, dlaczego?
— Dlatego, że ja nie pozwolę.
Odpowiedzią był srebrny śmiech Temy.
— Jesteś pani pod moim nadzorem. Dziś, nieprzygotowany, potrafiłem udaremnić jej zamiar.
— Więc to pan kazałeś temu niezgrabjaszowi dorożkarzowi najechać na mnie... Dziękuję!
— Ja.
— No i cóż dalej?
— Nic, oprócz tego, że w żadnym razie nie
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/225
Ta strona została uwierzytelniona.