będziesz się pani widziała z sędzią śledczym... choćby...
— Choćby?...
Baron podniósł głowę i odrzekł wyraźnie, zimno, stanowczo:
— Choćby trzeba było panią zabić!
W głosie jego czuć było potężną, niczem nie złamaną wolę. Czuć było, że to nie frazes, że ten człowiek dotrzyma tego, co obiecał. Zrozumiała to nawet Tema. Dreszcz przebiegł ją od stóp do głowy.
— Pan... żartujesz? — wyjąkała.
— Ani trochę. Bądź pani pewna, że odtąd każdy twój krok będzie śledzony. Zawsze będziesz na oku u moich ludzi. Nie staraj się oszukać mojej baczności. Zawsze to „musi“ skończyć się dla pani źle... Rozumiesz pani?
— Ależ ja go kocham, kocham!
— To mnie nie obchodzi. Strzelecki „musi“, powtarzam „musi“ być skazany. Zrozumiałaś pani?
Tema rozmyślała chwilę.
— Zobaczę — rzekła wreszcie — namyślę się. Nic nie obiecuję.
— Obietnice niepotrzebne. Moje środki są zarządzone. Rób pani, co chcesz. Jesteś przestrzeżona. Zresztą jestem przekonany, że pani się rozmyślisz i sama zgodzisz się na to, co jest nieuniknione. Możesz na tem tylko wygrać.
Tema nie odpowiadała.
— Ponieważ zaś nic bez wzajemności, oto usługa, jaką pani mogę z mojej strony oddać. Jutro
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/226
Ta strona została uwierzytelniona.