— Widzicie, idzie mi o młodego człowieka, wysokiego, szczupłego, w cylindrze, w porządnem palcie. Miał czarne faworytki, takie nieduże. Wyglądał, jak jaki hrabia.
— Hę... poczekajcie-no. A toć rychtyk taki jakby wychodził... Coś mi się nawet zdaje, że, jak wyszedł, to się bardzo mocno na wszystkie strony oglądał.
— I dokąd poszedł, w którą stronę? — pytał „Fryga“ gorączkowo.
Ale dobroduszny dorożkarz coś już kombinował. Odsunął od siebie nieskończony jeszcze kufel piwa i zapytał:
— A bo wy może z ratusza... hę? Tacyście ciekawi!.
Ale „Fryga“ jak najsolenniej sumitował się, że nigdy nic wspólnego z ratuszem nie miał. W pięć minut opowiedział towarzyszowi zmyśloną biografję i historję poszukiwań. Kiedyś powoził na dorożce, teraz służy u krawca (wymienił adres i nazwisko). Nad wieczorem jego pan spostrzegł przechodzącego drugą stroną ulicy swego dłużnika, który przed paru laty wyjechał z Warszawy, właśnie tego elegancika; kazał mu wziąć czapkę i pójść za nim, ażeby się dowiedzieć, gdzie mieszka. Chodził za nim i jeździł cały wieczór, aż mu się wymknął tak niespodzianie.
Gruby dorożkarz aż zanosił się tymczasem od śmiechu.
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/236
Ta strona została uwierzytelniona.