giego podwórza oficyna, w której mieścił się „kantor“ Apenszlaka. Oficynę tę czytelnik już zna. Wszystkie te budynki były niskie i stare. Zato boczne oficyny, wznoszące się z obudwu stron posesji, wzdłuż obu podwórz, zostały wzniesione niedawno. Były to wysokie, czteropiętrowe gmachy.
Jak powiadamy, „Fryga“ uparcie przyglądał się domowi.
Upór jego został wynagrodzony. Zrobił odkrycie. Było ono napozór bardzo drobne, bardzo nieznaczne, ale w tym stanie podbudzenia, w jakim się w tej chwili znajdował ajent, najmniejsza drobnostka stanowiła bardzo poważny materjał dla jego wyobraźni.
Ponad dom wybiegło wgórę, wysoko, parę złotych iskier, migotało na tle ciemnego nieba i zagasło. Trwało to jedną tylko chwilkę. Ajent sądził pierwotnie, że jest ofiarą złudzenia. Po minucie jednak iskry znów wyleciały w powietrze.
— Co to ma znaczyć? — pytał sam siebie „Fryga“.
Przysłowie powiada: niema dymu bez ognia, tem bardziej iskier. Musiano więc palić ogień wewnątrz domu. Ale kto i w jakim celu? Pora była ciepła, o paleniu w piecach nikt jeszcze w całej Warszawie nie myślał. Posiłku gotować o tej godzinie nikt nie mógł. Zresztą całe Nalewki i dom spały.
Ajent łamał sobie napróżno głowę nad pochodzeniem tych tajemniczych iskier...
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/246
Ta strona została uwierzytelniona.