charakterem było wykaligrafowane polecenie utrzymania w biurze porządku, aż do czasu przybycia p. Lurjego lub kasjera, ze znanym wszystkim podpisem starego Ejtelesa. Zresztą co kilka chwil przychodziła do „Joska“ służąca od szefa z kartkami, na które on w paru słowach odpowiadał.
„Josek“ właśnie, szepcząc coś, oddawał służącej kartkę, gdy wtem, jak huragan, wpadł na pierwsze piętro Henryk Jerzykiewicz. Pod złotemi binoklami miał twarz bladą i rozstrojoną. Kapelusz, zawsze utrzymany wybornie, odmuchany, oczyszczony i ulokowany na ładnej głowie z elegancją, tym razem przekrzywiał się na bakier. Zaledwie młody człowiek wbiegł, oczy wszystkich skierowały się ku niemu. Chciał coś mówić, ale „Josek“ pochwycił go za rękę i wyprowadził do sąsiedniego pokoju.
— Co takiego? — zapytał, kiedy już drzwi przegrodziły ich od tłumu ciekawych. — Tylko mów pan ciszej... na miłość Boga!
Henryk zdjął kapelusz, otarł czoło z potu i zaczął wreszcie mówić, oparty o ścianę:
— Nieszczęście!...
— Jakto!
— Z Halbersonem napewno stało się coś złego...
— Mów pan, mów!
— Przybiegłem — odezwał się Henryk po chwili, chwytając oddech, — do domu, gdzie mieszka Halberson. W podwórzu widzę tłum... Pierwszą osobą, którą spotkałem, jest nasz woźny, posłany
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/25
Ta strona została uwierzytelniona.