Przed nim roztwierał się rodzaj korytarza, jak o tem mógł się przekonać za pomocą dotykania. Ściany stanowiły ciężkie paki, widocznie czemś naładowane. Ajent próbował którą z nich usunąć. Udawało mu się to z wielką trudnością.
Upłynął kwadrans. „Fryga“ powoli i z wielkiemi ostrożnościami posuwał się naprzód. Zdawało mu się dziwnem, że nie dosięgał żadnego celu. Tajemniczy hałas ciągle dochodził do niego, z jednakową prawie mocą.
— Cóż u licha! — mruknął sam do siebie „Fryga“ — jeszcze z parę minut, a znajdę się pod Placem Teatralnym.
Znów przeszło parę chwil.
Naraz ajent omal nie krzyknął. Trafił na jakieś schodki. Przyszło mu na myśl, że tędy może mieć zapewniony odwrót. Odbył szczegółową całą ich eksplorację. Schodki były takie same, jak pierwsze: tak samo szesnaście schodów i platforma. Tylko mniej pajęczyny zwieszało się u góry.
„Fryga“ znów puścił się w drogę. Za dziesięć minut znów trafił do schodków. Rezultat badania był taki sam, jak już dwa razy poprzednio. Ajent aż zaklął:
— Cóż do stu tysięcy djabłów! Nastawiali schodków, które nigdzie nie prowadzą.
Miał już puścić się w dalszą drogę. Wtem trafił ręką na jakiś przedmiot. „Fryga“ omal nie wybuchnął śmiechem. Była to jego własna czapka, która zleciała mu z głowy w chwili upadku.
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/260
Ta strona została uwierzytelniona.