Popychał i przesuwał ciężkie paki, rozdzierał sobie ubranie, kaleczył palce.
Chwilami obejmował go niewymowny przestrach. Zdawało się mu, że się nigdy nie wydobędzie z tego podziemia, z tych strasznych ciemności. Powietrze, panujące tutaj, dusiło go, padało mu na płuca.
Chciał krzyczeć.
Tylko cała energja rozsądku przytłumiała te nierozsądne zachcianki, które mogły być dlań tak zgubne w skutkach.
Tymczasem szmer, za którym się kierował, odzywał się coraz wyraźniej, coraz głośniej. Teraz zdawało mu się, że odróżnia stuk przesuwanej prasy.
Znów upłynęło sporo czasu.
„Fryga“ upadł przy jakiejś cięższej pace. W głowie mu się kręciło. W pierwsi brakło oddechu. Ręce miał jakby ołowiane. Leżał, ciężko dysząc.
— Nie, nie mogę — mówił do siebie — dalej nie pójdę.
Wzrok jego błądził dokoła, starając się odkryć coś nowego w ciemności.
Wtem wydał stłumiony okrzyk.
— Światełko? — pytał sam siebie. — Niepodobna!
Rzeczywiście, w dali, pomiędzy pakami, widniał jakiś blask złotawy.
Ajent porwał się. Nie bacząc na straszne
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/262
Ta strona została uwierzytelniona.