zmęczenie, z gorączkową energją począł dążyć za tem światełkiem. W kwadrans przebył przestrzeń, która go dzieliła od owego światełka. Jak piórka, usuwał z drogi najcięższe paki.
Oczy jego, przywykłe do ciemności, odrazu zdołały ocenić położenie, kiedy wyszedł na trochę swobodniejszą przestrzeń. Znajdował się w rodzaju korytarza, na który wychodziły przedzielone drewnianemi przegródkami niby piwnice, niby celki.
Złotawy błysk przedzierał się przez szczelinę w zewnętrznej ścianie jednej z takich celek.
We „Frydze““, pomimo gorączki, która go ogarniała, pomimo całej słabości, obudził się znowu instynkt policjanta. Ostrożnie, powoli, zbliżył się, położył na jakimś barłogu, który znalazł na ziemi, przytknął oko do szczeliny i spojrzał.
Widok, jaki mu się przedstawił, był wielce dziwny.
Przed nim roztwierała się w dole, o jedno piętro niżej, obszerna izba, pełna światła.
W jednym kącie znajdował się ogromny piec, w którym, wpośród płomieni, stał kociołek, pełen jakiegoś srebrzystego płynu. Ów płyn czerpał od czasu do czasu wielką łyżką jakiś człowiek, następnie wlewał do naczynia, stojącego na stole. Płyn przechodził stąd pod ręczną praskę, którą manewrował drugi człowiek.
Z pod praski wypadały małe, niewielkie, błyszczące krążki.
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/263
Ta strona została uwierzytelniona.