leży coś dużego, może człowiek... Jeśli to przypuszczenie się sprawdzi, Halberson musiał umrzeć...
— Umrzeć?
— Tak, jeśli tylko nie pozostaje w najgłębszem omdleniu, ponieważ stukano i pukano do drzwi mieszkania bez żadnego rezultatu... Jakiś łobuziak rzucił nawet kawałek gruzu w okno i zbił szybę. W środku nic się nie odzywało: ani ruchu, ani jęku — nic, zupełnie nic...
— I cóż więcej?
— Wsiadłem w dorożkę i oto jestem. Woźnemu kazałem czekać na policję i w tej chwili przyjeżdżać z wiadomością... Od niego się zaraz dowiemy, czy rzeczywiście „stary“ nie żyje...
— Kto... nie żyje? — odezwał się w tej chwili nad uszami rozmawiających dźwięczny głos.
Do pokoju wpadł w towarzystwie jednego z pracowników, wysłanych przed chwilą przez „Joska“ na giełdę, Natan Lurje, wspólnik firmy. Był to wysoki brunet, lat czterdziestu, pełny, nawet trochę otyły, z małą łysinką na wierzchu głowy, o rysach regularnych, noszący długie, czarne wąsy. Ubrany był bardzo elegancko, a od palców bił mu blask brylantów w pierścieniach.
— Kto... nie żyje? — zapytał się jeszcze raz.
— Niewiadomo — odrzekł spokojnie, powoli „Josek“ — ale zdaje się, że pan Halberson.
W kilku słowach wyjaśnił położenie panu Lurjemu, następnie oddał upoważnienienie starego Ejtelesa, dające mu władzę na parę chwil. Ani jedna
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.