woli i bez zwrócenia na siebie uwagi przewrócić się twarzą ku ziemi. Po dziesięciu minutach, manewr ten, dzięki nierówności podłogi, udał mu się najzupełniej.
Węgle w piecu przestały błyskać iskrami; w kącie, w którym leżał „Fryga“, panował zupełny prawie zmrok. Dwaj łotrzy zajęci byli gawędą.
Wstrzymując jęki bólu, wydobywające się mu na usta, „Fryga“ skierował związane ręce na ów twardy, ostry przedmiot. Kaleczył mu on dłonie, ale jednocześnie przecinał sznurki.
W sekundę „Fryga“ znalazł się z powrotem na grzbiecie. Ręce miał przed sobą złożone tak, jakgdyby sznurki krępujące je ciągle jeszcze trzymały.
W tej chwili dał się słyszeć szmer. Wszedł trzeci drab.
— Cóż? — zapytał dwóch siedzących na ławie — nie ruszał się?
— Nie — była odpowiedź.
— Rebe kazał tobie przyjść na górę, Icele. A ty rozwiąż mu nogi i obudź go. Zaprowadź go do śpichrza — rzekł przybyły, wskazując ręką jeden z kątów, gdzie, pomimo półmroku, można było spostrzec zarys drzwi. — Rebe tam zaraz przyjdzie.
— A jak nie będzie chciał się obudzić? — zapytał drab.
— To już twoja rzecz...
Wszyscy trzej roześmieli się.
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/271
Ta strona została uwierzytelniona.