czał, wydobywało się w tej chwili kilka osób. Pomimo półmroku, „Fryga“ w jednej z nich poznał Apenszlaka. Inni byli to dwaj czy trzej Żydzi, których widział niedawno w izbie podziemnej. Trzymali w rękach rewolwery.
Widok ten znów podniecił energię „Frygi“. Zaczął się drapać po drabinie.
— Ognia! — rzekł jakiś głos.
Parę kul świsnęło około ajenta.
Za chwilę był on już nietknięty na drugiej galerji. Energicznym ruchem odtrącił drabinę, która upadła, uderzając w ramię któregoś z nadbiegających prześladowców.
— Jeszcze raz — odezwał się ten sam głos.
„Fryga“ wychylił głowę przez drewnianą kratę jednego z otworów, podobnych do okien.
— Ratunku! — wołał.
Ale ratunek nie przychodził. Znów parę kulek świsnęło koło niego. Rozpacz zaczynała ogarniać „Frygę“.
— A więc niema żadnego sposobu — pomyślał sobie.
Uwiesił się obiema rękami u drewnianych krat otworu. Za chwilę kraty pękły. „Fryga“ podniósł się i wychylił całem ciałem przez wązki otwór. Zrobił gwałtowny ruch na zewnątrz.
„Fryga“ spadał z wysokości drugiego piętra, z okienka śpichrza.