wone wino, omal że się nie zakrztusił. Podskoczył na krześle.
— Co, jak? Mówże, mów!
— Onegdajszej nocy, nie wiem już jakim sposobem, do „fabryki“ dostał się jakiś nieznany człowiek i, według wszelkiego prawdopodobieństwa, zdołał dobrze przyjrzeć się wszystkiemu, co się tam robi.
Pan Joachim postawił kieliszek z winem na stole.
— No, to jeszcze nie tak wielkie nieszczęście — odrzekł spokojnie.
— Jakto! nie nieszczęście?
— Że wszedł. Wówczas dopiero byłoby nieszczęście, gdyby — wyszedł.
Obrzydliwy uśmiech ozdobił pulchną, starannie wypieszczoną twarz negocjanta hamburskiego.
— A przecież do tego chyba nie dopuszczono — dorzucił po chwili.
— Właśnie, że w tem największy sęk.
Pan Joachim znów zaczynał być niespokojnym.
— Mówże, mów!
— Otóż człowiekowi temu udało się umknąć, ale w taki sposób, że dotąd nie wiemy, czy żyje, lub nie.
Tutaj pan Natan opowiedział, już teraz poważnie zatrwożonemu panu Joachimowi walkę, jaką stoczył „Fryga“ ze swymi prześladowcami.
— Jest wszelkie prawdopodobieństwo — kończył — że człowiek, który bądź co bądź powinien
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/295
Ta strona została uwierzytelniona.