dotąd cała rozmowa prowadzona była po niemiecku. Roześmiał się w tej chwili.
— Widzisz, mój Natanie, jakich ja tu u was manier nabieram i jakich wyrazów zaczynam używać... Takie już powietrze!
Pan Natan pokiwał głową, jakgdyby wyrzucając przyjacielowi zajmowanie się drobnostkami.
— Bardzo być może — rzekł — że będzie „kasza“. To też Apenszlak wcale nieźle się urządził.
— Słucham.
— Na wszelki wypadek natychmiast usunął ślady „fabryki“ i nawet zdołał przenieść towary. Na dziesiątą rano śpichrz był próżny. I ani jednego wozu nazewnątrz, ani jednego człowieka. Wszystko dołem.
Pan Joachim aż klasnął w dłonie.
— Tak, to rozumiem. To zuch z Apenszlaka! Nie spodziewałem się tego po nim.
— I ja także!
Pan Joachim zamyślił się.
— Ostatecznie, kiedy tak, to zrobione w tej kwestji wszystko, co było możebne. Co będzie, pokaże przyszłość. Tymczasem możemy uważać ten przedmiot za wyczerpany. Zapewne nie jest to wszystko, o czem chciałeś ze mną pogawędzić, tem bardziej, że tego rzeczywiście niezmiernie ważnego faktu nie mogłeś przecie mieć na uwadze, pisząc do mnie list.
— W samej rzeczy. Fakt ten, jak widzisz, jest późniejszy.
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/298
Ta strona została uwierzytelniona.