— Ze Strzeleckim?
Pan Natan ściągnął brwi. W głosie jego czuć było drżenie; gdy następnie przemówił, próbował akcentować głos ironią:
— Czyżby pani spekulowała na... cukrze?
— Może być... Ale nie zatrzymuję pana, tyle osób czeka na niego — dorzuciła chłodno.
Skłonił się i wyszedł. Za nim pociągnął tłum. Kobieta została sama. Wtuliła się w róg salonu, przymknęła wspaniałe oczy ocienione długiemi czarnemi rzęsami i oczekiwała.
Korzystając z tej chwili, przyjrzyjmy się jej. Była to skończona piękność. Wysoka, wspaniała, świetnie rozwinięta, miała przy kruczych włosach olbrzymie błękitne oczy, głębokie, pełne melancholji, zadumane. Bardzo blada, o płci przezroczystej niemal, posiadała rysy klasyczne, z pośród których wytryskały, jak dwie ogniste róże, usta, pełne, namiętne, czerwone. Rozchyliła cokolwiek wargi i przymknęła oczy. Zdawało się, że pragnie pocałunku.
Osamotnienie jej trwało niedługo. Przez salon, stanowiący komunikację pomiędzy schodami i gabinetem Natana a pokojem, w którym znajdowała się improwizowana kasa pana Henryka, zaczęli coraz częściej przechodzić interesanci. Nieśli oni do Henryka kartki z podpisem pana Lurjego, a wracali z szeleszczącymi papierkami. W salonie zrobiło się gwarno.
Upłynął znów pewien przeciąg czasu. Na
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.