nie decydować w tej mierze bezwzględnie własną mocą.
Śledztwo było jeszcze w jego ręku. Miał więc prawo wydać decyzję i ta byłaby niewątpliwie ważna. Ale mógł przecież pójść po radę do swego zwierzchnika, prokuratora. Sprawa ta budziła bardzo poważne zainteresowanie; szczegóły jej były dobrze znane prokuratorowi. Rada jego mogła do pewnego stopnia zmniejszyć, jeśli nie urzędową, to moralną odpowiedzialność sędziego.
— Tak, pójdę poradzić się! — powiedział sam do siebie.
Wziął arkusz papieru, na który przed chwilą rzucił postanowienie i jego motywy, i skierował się ku drzwiom, prowadzącym do przedpokoju.
W maleńkim przedpokoju było w tej chwili prawie pusto. Na ławce, pod oknem, woźny w mundurze o zielonych wypustkach kręcił papierosa i przyglądał się latającym za oknem wróblom; w kącie, przy piecu, siedziała jakaś ubogo ubrana kobiecina. Trzymała w ręku list.
Na widok sędziego, z pośpiechem podniosła się z miejsca.
— Za kwadrans wrócę — rzucił sędzia woźnemu, kierując się ku drzwiom wyjściowym.
Kobiecina tymczasem pytała wzrokiem o coś woźnego — widocznie, czy to sędzia; woźny odpowiedział jej skinieniem głowy. Kobieta zbiżyła się do urzędnika.
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/315
Ta strona została uwierzytelniona.