— Bądź co bądź, trzeba się porozumieć z prokuratorem — rzekł wreszcie.
Konferencja sędziego z prokuratorem trwała blisko godzinę.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Jesteśmy w celi więziennej.
Szare, twarde i zimne ściany wąskiej a szczupłej celi odgradzają więźnia od świata i ludzi. U góry, wysoko, maleńkie okienko, zamknięte czarną kratą, przepuszcza zaledwie cokolwiek światła. Przy ścianie twardy tapczan, a właściwie rama drewniana, z rozciągniętą w środku grubą materją, zastępującą posłanie, w kącie dzbanek z wodą — oto wszystko.
Było to nazajutrz, około drugiej w południe.
Promienie słońca, które w pogodny październikowy dzień po raz ostatni pewno, przed pójściem na zimowy spoczynek, pieściło ulice i mury miasta zabłąkały się i do tej cichej i smutnej celi. Jeden blady, złotawy promień przedarł się przez czarne kraty, oświetlił pajęczynę, oplatającą sufit więzienia ogrzał dwie spotkane po drodze muchy, aż biedactwa zaczęły poruszać skrzydełkami, wreszcie zatrzymał się na murze nad łóżkiem, uwydatniając jakieś rysy i szczerby, niby napisy i rysunki, któremi była pokryta ściana.
Janek Strzelecki siedział na tapczanie. Głowę trzymał pomiędzy rękami, opartemi na kolanach. Spoglądał wzrokiem prawie bezmyślnym w podłogę. Dokoła niego panowała cisza, tylko od czasu do