Teraz dopiero zaczął sobie uświadomiać to, co go dzisiejszego ranka spotkało. Dopiero obecnie zrozumiał, co mu przed godziną mówił sędzia śledczy.
Tak, tak! Rano, dzwoniąc kluczami, przyszedł stary Jefrem i kazał mu się zbierać do „śledowatiela“. — Pojedziesz, brat, karetą! — mówił. I rzeczywiście, wkrótce potem siedział wewnątrz zakratowanego furgonu; konie parskały, furgon trząsł, bruk dudnił, a dwaj aresztanci, siedzący z nim razem, o czemś rozmawiali w złodziejskim żargonie. Przez kratki widać było znikające, jak migawki w latarni magicznej, urywki kamienic, drzew, przechodniów i dorożek. Wkrótce potem był w gabinecie sędziego śledczego. Ten gabinet przejmował go drżeniem. Ta walka z coraz nowemi, gromadzącemi się coraz potężniej poszlakami, walka bez wyjścia i rezultatu, nabawiała go nerwowego strachu. Jak ptak w klatce, uderzał coraz o nowe przeszkody, twarde jak żelazo i nieugięte jak logika, i upadał znużony, rozbity... Był w tym gabinecie tyle razy i zawsze ten sam skutek. To też teraz, gdy tam wchodził, stawał się nieczułym na wszystko. Wpadał w rodzaj odrętwienia.
Tym razem sędzia śledczy trzymał go krótko... Mówił mu... ach, tak! mówił mu, że złożono za niego kaucję i że do czasu osądzenia sprawy zostanie wypuszczony na wolność. Nastąpi to niedługo, za parę godzin, może za godzinę.
— To niepodobna... to niepodobna! — powtarzał sobie Janek.
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/323
Ta strona została uwierzytelniona.