Przez Nalewki, w rannych godzinach, przeciągała następująca oryginalna kawalkada. Na przodzie szedł komisarz sądowy ze swoim pisarzem, dalej, o parę kroków, znany już nam właściciel „Kantoru inkasa i realizacji“, pan Abraham Meiner, w odwodzie dwaj pisarze, jeden niski, pucołowaty blondyn, drugi elegancki młodzieniec, o pięknie przystrzyżonej brodzie. Jeden z nich dźwigał pod pachą wielką tekę, drugi jakąś paczkę.
Wspaniały widok!
Szczególniej ozdobą całego tego orszaku był sam pan Abraham Meiner. Z podniesioną głową, kroczył poważnie w samym środku orszaku, stawiając wysoko nogi. Usta jego ozdabiał uśmiech półdobrotliwy, półdrwiący, który zresztą co chwila zmieniał odcienie, w miarę spotykania różnych osobników i wymiany z nimi ukłonów. Ten uśmiech stanowił całą „skalę kredytową“ Nalewek; wyrażał on dokładnie, co wart
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/327
Ta strona została uwierzytelniona.
III
„PLAJT!“