który ze spotykanych chałatowych kupców; lepiej nie mógł być poinformowany żaden komitet handlowy przy żadnym z banków. Na widok jednych był on służalczo słodki, wobec innych stawał się lekceważącym, nawet wzgardliwym. Odpowiednią skalę przedstawiały także ukłony, oddawane delikatną ręką pana Abrama.
— Cy... cy... a fajne purec! — mówili brudni Żydkowie, wyglądając ze swych sklepów, na widok wspaniałego przedstawiciela pokątnej Temidy na bruku Nalewek.
Pan Abraham nie stracił dziś napróżno czasu. Zrobił już trzy zajęcia, przyłożył mnóstwo pieczęci i nawet chciał jednemu z dłużników zabrać rzeczy na furę. Dopiero ubłagany, zgodził się na pozostawienie zajętych przedmiotów pod dozorem swego dłużnika, w jego mieszkaniu. Ma się rozumieć, nie obeszło się bez małego wynagrodzenia dla dobrotliwego pana Abrahama; dowodem paczka z towarami, która przeszła z rąk dłużnika pod pachę jednego z pisarzy pokątnego doradcy.
Pan Abraham był zdania, że nie robi się kroku bez wynagrodzenia.
Obecnie właściciel „Kantoru realizacji i inkasa“ podążał na czwarte zajęcie. W chwili, kiedy dawał rozporządzenie pisarzom, aby czekali na ulicy (był to rodzaj gwardji ochronnej, ponieważ zdarzało się, iż pokonani prawem dłużnicy pana Abrahama starali się go zwalczyć argumentami... pięściowemi),a sam zamierzał wejść do sklepu za
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/328
Ta strona została uwierzytelniona.